meloman
Dołączył: 28 Cze 2007
Posty: 18 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Szczytno
|
Wysłany:
Nie 17:30, 20 Lip 2008 |
 |
meloman napisał: |
Kto jest winny tego, że wreszcie pojawiłem się na Festiwalu Rockowym w Węgorzewie? Trzeba to wyjawić publicznie. Winnym jest…..Elf czyli administrator Głębi Rocka. To właśnie on postarał się o karnety na tę imprezę. Poza tym dzięki gościnności jego rodziny miałem zakwaterowanie. Do tematu tego wrócę na zakończenie .Teraz o muzyce. Zacznę od tego, że byłem na 2/3 Union of Rock, gdyż moje gościnne występy miały tam miejsce 10 i 11 lipca. Natomiast festiwal trwał jeszcze 12 lipca. Niestety w sobotę musiałem wracać. Trudno, dobre i to. Na koncertach byłem wraz z moją towarzyszką rockowej doli i niedoli – czyli córką Kasią. Który to nasz wspólny koncert ? Nie zliczę, było ich wiele i mam nadzieję, że to nie ostatnie. No dobra do rzeczy , bo już niektórzy mogą posądzić mnie o zbytnie marudzenie.
Dzień pierwszy- 10 lipca 2008- czwartek.
Na miejscu jesteśmy ok. 18.30. Okazało się że mamy opaski bez pieczątek( no tak, ktoś o czymś zapomniał). Wpuścili nas, ale mogą być kłopoty przy wychodzeniu a właściwie powrocie na plac. Już grają INDIOS BRAVOS. Widziałem te grupę bodajże dwukrotnie . Jak zwykle dobry występ. Usłyszeliśmy wszystkie znane kawałki. Gutek w dobrej formie. Banach z drugim gitarzystą wymieniali się solówkami. Klawisze utrzymywały charakterystyczny puls stylu reggae. Na bis długa rozbudowana kompozycja, podczas której muzycy pojedynczo opuszczali scenę. Ten sposób schodzenia ze sceny zapoczątkował zespół Riverside( widziałem już w 2004 roku ). Po chwili przerwy rozpoczęła się prezentacja grup konkursowych. Zagrali m.in. Babilon z Poznania i Monolit z Olsztyna. Po części konkursowej na scenę wkroczyło trio HATIFNATS. Określę ich w ten sposób: widzę faceta – a słyszę… kobietę. Muzycznie jednak, nieźle po brytyjsku- choć to polski zespół.
My jednak czekaliśmy właśnie na RIVERSDIDE. Przed występem porozmawialiśmy z muzykami, były także podpisy na ostatnim krążku grupy, który przewidująco ze sobą zabrałem. Zdjęcia też porobiliśmy. Rozpoczęli o 21.50, już przy pełnych światłach od „The Same River”. Trochę mnie zatrwożyło, bo nagłośnienie było fatalne. Niestety, później wiele się nie zmieniło na lepsze - coś akustycy nie dopisali. Po tym wstępie Mariusz przywitał się z publicznością. Dalej poszło „ Out Of Myself”, „Ultimate Trip”- chyba trochę skrócona wersja. Zabrzmiało lepiej, lecz nie tak jak powinno. Wokalista nawiązał niezły kontakt z widownią i zdecydowanie ją rozruszał. Co jeszcze usłyszeliśmy?” Panic Room”, „ Loose Heart”, dalej instrumentalny „Lucid Dream IV”. Potem „The Curtain Falls” i… niestety koniec. Bisu nie było. Zaledwie 50 minut grania. Organizatorzy śpieszyli się, bo była duża „ obsuwa” czasowa.
O 23.10 pojawiła się następna gwiazda polskiej sceny rockowej mianowicie STRACHY NA LACHY czyli inne wcielenie Krzysztofa Grabowskiego znanego lidera z Pidżamy Porno. Widowisko zatytułowane zostało Zakazane Piosenki i formacja zaprezentowała swoje wersje utworów, które powstawały w latach 80-tych na fali cenzurowanego wówczas polskiego punk rocka. Zabrzmiały kompozycje takich grup jak: Kryzys, Tilt, Holy Toy, Siekiera, Malarze i Żołnierze, Dezerter. Niektóre pozycje wykonywane były wspólnie z zaproszonymi gośćmi: Renatą Przemyk, Spiętym (lider Lao Che) i Gutkiem z Indios Bravos. W Węgorzewie program ten miał swoja premierę. Tytuły wraz z nazwą pierwotnego wykonawcy pokazywane były na dwóch dużych telebimach , o których jeszcze nie wspominałem. Na nich też oglądać mogliśmy ujęcia z kamery kierowanej na poszczególnych muzyków a także filmy lub obrazy. Na koniec usłyszeliśmy piosenkę Jacka Kaczmarskiego „ A my nie chcemy uciekać stąd”. Muszę przyznać szczerze, że te klimaty są mi bliższe niż większość uprzedniego repertuaru. Ale źle nie było. Ogólnie, koncert pierwsza klasa. Zakończyli o 0.20.
W czasie, gdy na scenie instalował się Kult odnaleźliśmy muzyków Riverside i porozmawialiśmy o dzisiejszym koncercie. Jak można się było spodziewać, nie byli z niego zadowoleni. Podziękowanie za występ, jeszcze parę fotek i idziemy pod scenę, bo właśnie zaczyna KULT. Niestety było tyle luda, że pod scenę nie dało się podejść. Zresztą tam wykonywane były różne tańce-połamańce, a ja w nich nie biorę udziału. Kazik z zespołem rozpoczął o 0.40. Czego tam nie było ? Ano , nie było Dziewczyny Bez Zęba Na Przedzie, na przykład. W sumie wysłuchaliśmy 30 utworów. Z bardziej znanych wymienię: Tan, Czarne Słońca, Gdy Nie Ma Dzieci, Arachia, Ręce Do Góry, Hej Czy Nie Wiecie, Celina, Baranek, Rząd Oficjalny. Koncerty tego zespołu przypominają trochę grającą muzyczną maszynę. Pomiędzy utworami nie ma prawie przerw. Zapowiedź tytułu- muzyka- znowu tytuł (lub nie)- muzyka itd. Czasami Staszewski wtrąci kilka słów, ale zazwyczaj rzadko to czyni. Skład grupy pełny czyli z puzonem , saxem i trąbką. Także w niektórych numerach na saksofonie przygrywał także Kazik. Na bis obowiązkowo: Polska, jeszcze dwa mniej znane ,oraz Krew Boga. Jest godzina 2.40 , po dwugodzinnym graniu koniec tego doskonałego koncertu. Trzeba wracać na spoczynek. Żeby jednak nie było zbyt słodko, do miejsca noclegu mamy godzinę jazdy samochodem. Gdy wracaliśmy przyroda budziła się ze snu bo zbliżał się świt. Przebiegła nam drogę kuna, a co chwilę podrywały się trznadle, drzemiące na ciepłym asfalcie. Równo o czwartej jesteśmy na miejscu. Spać, spać…bo jutro czekają nas następne emocje.
Dzień drugi- 11 lipca-piątek.
Najpierw ostrzegam, że relacja z dnia drugiego nie będzie taka dokładna i obszerna. Przede wszystkim dlatego, że zespoły występujące w piątek nie należą do moich głównych faworytów. Najpierw jednak wycieczka do biura organizacyjnego festiwalu po wymianę opasek. Gdy weszliśmy na teren festiwalu właśnie HABAKUK kończył swój występ. Dalej przyszła kolej na zespoły konkursowe. Dużo lepszy poziom niż wczoraj: Saluminesia, Popiół, Londyn, Gentelmen i jeszcze jedna grupa której nazwy nie zapamiętałem. Formację FAREL GOTT sobie darowaliśmy. W tym czasie udaliśmy się na kolację poza plac koncertowy. Gdy wróciliśmy grali Węgrzy z zespołu YAVA. Mieszanka mocnego rocka i muzyki etnicznej. Wśród instrumentów flet a nawet lutnia i kobza( na dudy mi to nie wyglądało).
Wieczorem zaczęły grać gwiazdy. Najpierw DEZERTER. Mocno i oczywiście punkowo. Godzina punk rocka a potem po przerwie technicznej KASIA NOSOWSKA z zespołem. Kasia jak nigdy, włosy upięte w kok z tyłu głowy. Mocniejszy makijaż i kolorowa cygańska długa spódnica. Nie znam za dobrze solowych dokonań artystki ale koncert mnie się podobał. W składzie grupy trąbka i saksofon.
Oprócz tego tradycyjny zestaw rockowy. Muzyka płynęła i mogła pochłonąć. Kasia jak to jest w jej zwyczaju mocno gniotła rękami wspomniana spódnicę, a po każdej piosence mówiła: no, to dziękujemy bardzo.
Ostatnim zespołem tego wieczoru była COMA. Weszli na scenę równo o pierwszej po północy. Zaczęli od tego na co ja czekałem najbardziej, czyli od Zaprzepaszczonych Sił. Ten utwór zawsze wypada rewelacyjnie bo jest genialny muzycznie i tekstowo. Czternaście minut oderwania się od rzeczywistości i zasłuchania się, to prawie jak wieczność. Do tego pięknie dobrane światła w takt uderzeń sekcji rytmicznej dodały kolorytu. Dalej było trochę inaczej, czyli ostro rockowo. Muzycy zagrali różnorodny materiał z dwóch wydanych już płyt oraz parę numerów z przygotowywanego nowego albumu ( tu miejscami było niemalże metalowo) Usłyszeliśmy: Sierpień, Wyjście z Mroku, Spadam, Tonacja, Ostrość na Nieskończoność, Leszek Żukowski i wiele innych. Na zegarkach 2.30 koniec koncertu. Jesteśmy jednak zmęczeni po tej porcji dynamitu. A tu niestety jeszcze godzinna droga do domu. Tym razem towarzyszyły nam błyskawice i niemalże oberwanie chmury. Wycieraczki ledwo nadążały rozgarniać padający deszcz. Przed trzecią jesteśmy w miejscu zakwaterowania. Jak tu cicho przed świtem….
Na zakończenie chciałbym podziękować Ewie i Januszowi za wspaniała gościnność. W ich progach czuliśmy się jak u siebie w domu. To dzięki nim mogliśmy spokojnie wracać po koncertach na odpoczynek. Podziękowania dla Pawła za karnety. Nie zapomnę również kąpieli w uroczej rzece i wspólnych spacerów. Pozdrawiam także Małgosię, Joasię i Piotrka, Bartka oraz Andrzeja. O Anielce nie zapomniałem, ale ona jeszcze nie wiedziała co się dzieje. Muzyka łączy ludzi i pokolenia– to prawda niezaprzeczalna.
Meloman
18.07.2008 |
|
Post został pochwalony 0 razy
|
|